Luty w naszej szkole jest zawsze wyjątkowy. Copernicus 2016 – święto patrona naszej szkoły - co roku obchodzone jest w sposób uroczysty, odbywa się wiele konkursów, zawodów, uczniowie mogą zaprezentować swoją wiedzę i umiejętności.
W tym roku szkolnym zaproponowałam szóstoklasistom konkurs literacki. Uczniowie mieli napisać opowiadanie science- fiction pod tytułem „Klasa VI na wycieczce”. Między innymi należało w swej pracy umieścić charakterystyczne dla utworów sf elementy świata przedstawionego, np. czas i miejsce akcji – odległa przyszłość, krainy we Wszechświecie, ukazać osiągnięcia techniki i nieznane światy, zastosować terminy naukowe i wyrazy utworzone przez autora prac.
I miejsce zajęli:
- Kacper Kościukiewicz z VIB za pracę pt. „Planeta Abdulla”
- Filip Fojna z kl. VI C za opowiadanie pt. „Klasa VIC w Kosmosie”
Wyróżnienia otrzymali:
Kl. VIB
Gabriela Chałupka - „Zaczarowane drzwi”
Miłosz Jeziorski - „Zadziwiająca kosmiczna wycieczka kl. VIB”
Michał Ulenberg - „Najdziwniejsza wycieczka klasowa”
Kl.VI C
Dominik Gronowicz - „Klasa VIC w Kosmosie”
Gabriela Jabłońska - „Klasa VIC w Kosmosie”
Amelia Peter - „Klasa VIC w Kosmosie”
Karolina Pobereżko - „Klasa VIC w Kosmosie”
Prace były ciekawe, podczas lektury można było przeżyć niesamowite przygody, poznać fantastycznych bohaterów, zaznajomić się z intrygującymi wynalazkami. Podczas podróży w kosmos uczniowie odkryli różnorodne prawdy dotyczące ich samych. Zapraszam do kosmicznych bajań uczniów kl. VI B i VI C.
I.Mościcka
Filip Fojna kl. 6c "Klasa 6c w kosmosie"
To wszystko zaczęło się tydzień przed końcem naszego ostatniego roku w szkole podstawowej, kiedy postanowiliśmy zwiedzić niedostępne dla nas archiwa szkoły. Wspólnymi siłami wykradliśmy klucze z gabinetu pani dyrektor.
- Nareszcie zobaczymy, co tam się kryje!- powiedziałem, biegnąc w kierunku drzwi archiwum.
-Co tam takiego może być, że nas nie wpuszczają?- zapytał Marek, mój kolega znany mi od pierwszej klasy.
Gdy kręciłem kluczem w zamku, czułem niepokój o skutki tej akcji. Co jeśli ktoś się dowie? Będziemy mieli z tego powodu problem? Było już za późno... Drzwi z brzękiem otworzyły się i pierwsza weszła tam Karolina, nie kto inny, tylko ona, która za każdym razem musi być pierwsza. Chyba od zawsze byliśmy ze sobą skłóceni. Teraz nic się nie zmieniło. Powiedziałem, że nawet nie wiemy, co tam jest, a ona już tam weszła. Bez namysłu. Kiedy my kłóciliśmy się w najlepsze, Mateusz, mój kuzyn, zawołał mnie słowami:
-Filip! Przyjdź tu! Znalazłem coś, co może cię zaciekawić!
Pokazał mi płachtę, pod którą znaleźliśmy panel z małymi klawiszami i jednym większym czerwonym. Ja, po krótkiej chwili zastanowienia, wcisnąłem klawisz z całej siły. Usłyszeliśmy stukanie, brzęczenie i ukazał nam się robot.
- Witam jestem CyberHans dwa tysiące i mam zaszczyt zaprosić was na wycieczkę promem kosmicznym wokół Słońca. Wycieczka jest całkowicie darmowa i zorganizowana przez szkołę. Czy są jacyś chętni?
Robo-przewodnik był robotem wysokości dorosłego mężczyzny. Głowa była kulą, do której były doczepiony oczy, które wyglądały jak oczy kameleona. Jego usta to głośnik, a uszy to takie trąbki. Całość była dołączona za pomocą rurki do prostokątnego tułowia, gdzie przyczepione były ramienia na rurach i kółeczko, za pomocą którego się poruszał. Wyglądał sympatycznie i wydawał się miły. Właśnie wtedy zgodziliśmy się na przelot.
W czasie lotu między chmurami, zwiedzając prom zauważyłem wielki czerwony klawisz zakryty szybką. Jestem bardzo ciekawski, więc bez zastanowienia i bez pytania wcisnąłem go. Usłyszeliśmy trzy razy "PIP" i wylecieliśmy w przestrzeń kosmiczną z prędkością ponad świetlną. Obudziłem się w tylnej połowie naszego promu. Byłem brudny, ale cały. Potwierdzenie koleżanek i kolegów na pytanie: "Wszyscy cali?" uradowało mnie, ale brakowało mi CyberHansa. Kilka metrów dalej znaleźliśmy drugą połowę statku i robo-przewodnika. Miał urwane kółko i rękę.
- Czy... Czy ty żyjesz? - zapytałem.
- Tak... – odpowiedział. - Tam w rogu, w ścianie jest terminal... Wpiszcie: "mapa", a zobaczycie mapę i lokalizacje.
Podbiegłem do urządzenia i faktycznie po wpisaniu "mapa" Ukazała mi się mapa z wielkim napisem: "MAPA PLANETY FLATO"
-Jesteśmy na Flato. - poinformowałem.
-Dobrze to cyberplaneta - odpowiedział CyberHans i dodał: - Znajdźcie jakieś miasto nic nie zrozumiecie, ale Flatoni mają własny język. Poprosicie o PIP-BOBy. Ja popilnuję statku.
Wyruszyliśmy czym prędzej. Z pomocą terminala w statku znajdują miasto Klamęz. Po jakimś czasie zauważyłem znak z niezrozumiałym napisem. Nie zwracając na niego uwagi biegliśmy dalej. Nareszcie! Naszym oczom ukazało się cybermiasto! Przejęci pobiegliśmy ku jego bramie i poprosiliśmy strażnika o PIP-BOBy, na co on nas zabrał do ogromnego pałacu. Tam dostaliśmy upragnione sprzęty. Okazały się bransoletami, które zajmowały prawie całe przedramię. Połowa tego sprzętu była przeznaczona na ekran, a reszta to głównie pokrętła i przyciski. Przyszło do nas dwóch strażników i uruchomiło urządzenia, coś tam powciskali. Wszystko, co do nas powiedzieli, brzmiało jak w naszym ojczystym języku. Wtedy do sali wszedł robot przebrany za króla.
- Witajcie w mych skromnych progach! – powiedział. - Jestem CyberJan To wy jesteście tymi przybyszami?
Razem z Gabrysią zostaliśmy wypchnięci do przodu. Pewnie dlatego, że to my mówimy najwięcej na lekcjach, a reszta siedzi cicho.
- T-t-tak... - odpowiedziałem, a koleżanka stała jak wryta. Szturchnąłem ją ramieniem, a ona nagle, na jednym wdechu powiedziała:
- Przybywamy z planety Ziemia i w pokoju nie musicie nam robić krzywdy i dzięki za bransoletki.
Całość nie brzmiała estetycznie, ale prawie zrozumiale. CyberJan popatrzał na nas ze zdziwieniem.
- Nikt nie chce wam robić krzywdy! - powiedział - Proszę oprowadzę was po zamku!
Pałac króla Klemęzy był ogromny. Pierwsze, co zostało nam pokazane, to część gościnna. Zajmowała ona prawie połowę zamku. Reszta to zbrojownia i pokoje prywatne króla CyberJana. Skrzydło dla gości jest wyposażone w 10 łazienek, 10 sypialni i 10 kuchni. Liczyłem wszystkie drzwi podpisane na tabliczkach. Wszystkie pomieszczenia, w zależności od przeznaczenia były podobnie umeblowane. Drzwi wejściowe prowadziły do kuchni, skąd przejścia do innych pomieszczeń. W pierwszym pomieszczeniu, w rzędzie ułożone były blaty i kuchenka. Obok drzwi wejściowych stał stół z krzesłami, a naprzeciw lodówka. Sypialnia to tylko dwa łóżka, dwie szafy i mała szafka nocna. W łazience to prysznic, ubikacja, zlew i półka z ręcznikami i różnymi płynami. Wszystko było w odcieniach białego i czarnego oraz zrobione futurystycznie. Po oprowadzeniu dostaliśmy pokoje w parach, ja byłem z Markiem, gdzie mieliśmy odpocząć. Po krótszej chwili zostaliśmy wezwani do sali tronowej.
- Potrzebujecie jeszcze czegoś? - zapytał CyberJan - Woda, jedzenie?
- W sumie... - odpowiedzieliśmy chórem - Na północ stąd znajduje się wrak statku i zniszczony robot CyberHans...
- Hans? - wtrącił król Klemęzy - Ten CyberHans dwa tysiące?
- Tak... To on! - odpowiedział pełen nadziej Marek.
- Trzeba było tak od razu! Znam go! Gdzie on... Znaczy... potrzebujemy pomocy. Na południu znajduje się wieża Ewilii. Ewilia to... Właśnie nie wiemy kto. Raz odwiedziła nasze miasto na magicznym smoku i żądała całej technologii. Z trudem pogoniliśmy Ewilię, ale ona z pewnością wróci silniejsza i chcąca więcej. Ona stworzyła Hansa, a my go uratowaliśmy od zła. Pomożecie? Tylko pięć osób, proszę!
- Oczywiście, ale możemy się naradzić? - spytałem.
- Ależ nalegam!
W małym zgrupowaniu uzgodniliśmy, że Ja, Marek, Dominik, Mateusz i Kacper pójdziemy. Po zgłoszeniu dostaliśmy pojazdy terenowe i liny. Mieliśmy ją schwytać. Reszta klasy została wysłana do Naprawy Hansa.
Ruszyliśmy od razu. Trochę przestraszeni i nierozumiejący sytuacji jechaliśmy szybko. W końcu zobaczyliśmy ją. Wieża była czarna, zbudowana z cegły i ciągnąca się daleko ponad chmury. Wchodziliśmy po długich okrągłych schodach nie widząc końca. Wchodząc na ostatnie stopnie wieży słyszeliśmy różne czary i wyrazy nie do wymówienia. Weszliśmy i pierwsze, co rzucało się w oczy to zakapturzona staruszka, ubrana w czarną, pozszywaną szmatę. Trzymała ona laskę ze świecącym kryształem.
- Nareszcie się spotykamy CyberJanie i ty CyberHansie! - powiedziała.
- My nie jesteśmy... nimi. - odpowiedziałem.
- Ooo... Kim jesteście?
- Chcemy wyzwolić Klamęz!
- Przynajmniej nie jesteście tym zdrajcą... CyberHansem... To było moje pierwsze dzieło mechaniczne! Gdyby nie CyberJan nie został by zepsuty i nie dostał tego przydomka "dwa tysiące"!
- Nie mamy czasu na pogaduszki! Proszę wyrzucić laskę!
- Nie będziesz mi rozkazywać!- powiedziała to i zamknęła nas w klatce.
- I co my teraz zrobimy? - szeptał Kacper.
- Spokojnie. Udało nam się z kluczami do archiwum, to i teraz się uda! - powiedziałem.
Następnie zawołaliśmy Staruszkę.
- Proszę pani! Ma pani może tutaj toaletę... - tutaj, kiedy Mateusz ją zajmował my wykradliśmy jej klucz i po cichu wydostaliśmy się z klatki. Napadliśmy staruszkę, która okazała się być czarno księżniczką i związaliśmy ją. Król CyberJan przywitał nas z łzami w oczach widząc, że udało nam się!
-Dziękujemy wam! - powiedział władca - Za waszą odwagę, i za to, że uratowaliście CyberHansa! Czekają już w porcie dziękuje i żegnam ciepło!
Szczęśliwi wracaliśmy do domu i pełni wrażeń. CyberHans kazał nam obiecać, że nikomu nie powiemy o tej przygodzie. Gdy stanęliśmy na Ziemi, CyberHans powiedział:
- Może spotkamy się za rok?
- Za rok nas nie będzie, ale może w gimnazjum!
Tymi słowami kończy się nasza historia uczniów, którzy zwiedzili kosmos na swój własny sposób. Chociaż nikt nie powiedział, że CyberHans dwa tysiące, CyberJan i jego miasto, a także niesamowita przygoda klasy VI C ma się skończyć...
Amelia Peter kl. VI C "Klasa szósta C na wycieczce”
Dzisiaj na lekcji języka polskiego wylecieliśmy całą klasą poza Układ Słoneczny. Byłam bardzo podekscytowana. Wylądowaliśmy na planecie, która nazywała się „Amorkowo”.
Na planecie mieszkały białe i czarne amorki. Te pierwsze miały cudowne skrzydła strzały dla zakochanych. Zaś drugie – połamane piórka i strzały dla kłócących się.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego na planecie jest podział na dwie części, a amorki żyją w ciągłej kłótni. Poprosiłam białego skrzatka o wytłumaczenie tej dziwnej sytuacji.
- Dlaczego te czarne stworki są tak wredne, a planeta jest podzielona na dwie części?
–zapytałam.
- Czarne amorki nie wiedzą, co to takiego jest miłość, więc wszystko wokół niszczą, a my musimy wszystko naprawiać. Jesteśmy już tym bardzo zmęczeni – odpowiedział smutny, biały amorek.
Postanowiłam powiedzieć o tym mojej klasie. Przeprowadziliśmy naradę. Nie wszyscy od razu zrozumieli ich problem, ale postanowiliśmy im pomóc. Chcieliśmy ich trochę przechytrzyć. Zapytaliśmy się, czy też możemy dostać kilka strzał, żeby pomagać ludziom w miłosnych tarapatach. Miłe amorki bardzo chętnie spełniły naszą prośbę.
Ja z koleżankami poszłam porozmawiać z czarnymi amorkami. Dowiedziałyśmy się tylko tyle, że muszą oddać na ziemię tyle zła, ile im się wyrządziło. Nie chcieli nam powiedzieć nic więcej, więc wróciliśmy do klasy. Białe amorki siadały akurat do posiłku. Nas również zaprosili do dużego stołu pełnego pyszności. W trakcie posiłku wszyscy się bardziej poznaliśmy i polubiliśmy. Zaprzyjaźniłam się z najmłodszym amorkiem – Szczęściarzem.
Późną nocą, gdy wszyscy mieszkańcy planety pogrążyli się w głęboki sen, przystąpiliśmy do realizacji naszego planu. Chłopcy z naszej klasy celnie ustrzelili czarne amorki strzałami miłości. Następnego dnia życie na planecie całkowicie się zmieniło. Wszyscy mieszkańcy stali się biali, wyposażeni w strzały miłości. Te kłótliwe wyparowały.
Niestety, tego samego dnia musieliśmy już wracać na naszą planetę, ponieważ zapowiedziana była na ten dzień kartkówka z przyrody. Przecież nikt nie mógł opuścić takiego ważnego wydarzenia w naszym świecie.
Na pożegnanie „Amorkowo” obdarzyło nas wielkimi sercami kochającymi cała naszą Ziemię.
Niestety nie dowiedzieliśmy się, kto wyrządził tyle zła czarnym amorkom. Jednak najważniejsze jest to, że zapanowała tam miłość i zgoda. Czuliśmy się dumnie,
że dokonaliśmy tak wspaniałych rzeczy.
Karolina Pobereżko kl. 6 c „Klasa szósta C na wycieczce''
Dzisiaj, gdy przyszłam do szkoły, nadleciał wielki statek kosmiczny, z którego wyszedł robot i zaprosił naszą klasę na wycieczkę do innej galaktyki. Statek był bardzo duży, miał kolor niebieski i kształtem przypominał kwadrat. Cała nasza klasa weszła do statku. Usiedliśmy, cały czas jednak byliśmy zdziwieni.
Gdy już dolecieliśmy na miejsce i wysiedliśmy ze statku, byliśmy zaskoczeni, ponieważ wszystko było z metalu. Domy, fabryki, sklepy i inne budowle miały kolor srebrny. Gdy już obejrzeliśmy miasto, podszedł do nas robot i powiedział:
-Witam was na naszej planecie Nim i zapraszam do zwiedzania, mam nadzieję, że się wam spodoba.
Nagle wtrącił się niespodziewanie Marek i powiedział:
-Ale my nic nie wiedzieliśmy o wycieczce!
Robot odpowiedział:
-To nic, zapraszam was na wycieczkę.
Bez zastanowienia poszliśmy za robotem.
Gdy doszliśmy do pierwszej fabryki, która nosił nazwę „Twoja przyszłość'', robot powiedział, że w niej znajduje się najnowsze wynalazki. Kiedy mieliśmy do niej wejść, usłyszeliśmy wielki wybuch. Okazało się, że to najnowsza maszyna ze wszystkich była testowana. Kazano nam się nie zbliżać do fabryki, więc mieliśmy ruszyć dalej. Drugie miejsce, do którego poszliśmy to fabryka domów. Robot zaczął nam opowiadać, że wszyscy mieszkańcy mają takie same domy. Dom był kwadratowy z wielkimi drzwiami, ale okien nie było, ponieważ roboty przebywały w nich tylko, kiedy spały. Gdy weszliśmy do fabryki, na środku zobaczyliśmy wielką maszynę, z której wychodziły domy. Były tam też dwie hale, w jednej produkowano ściany, a w drugiej drzwi. Dowiedzieliśmy się też, że pałac króla składa się z trzech takich domów, jeden postawiony na drugim. Byliśmy również w dwóch innych fabrykach ubrań i jedzenia. W zakładzie z ubraniami były trzy maszyny, pierwsza od bluzek, druga od spodni, a trzecia od czapek. Wszystkie ubrania były w kolorze srebrnym. W zakładzie z jedzeniem produkowano baterie oraz akumulatory, to ulubiony przysmak robotów.
Nagle przyszła pani i powiedziała, że już musimy wracać. Przeszliśmy z fabryki jedzenia do stacji kosmicznej. Gdy mieliśmy odlecieć, okazało się, że nie mamy paliwa. Pani powiedziała, że zostaniemy jeszcze trzy godziny, bo paliwo wlewa się bardzo długo. Robot zaproponował nam, żebyśmy poszli do magicznej fontanny. Zgodziliśmy się i ruszyliśmy za nim. Gdy doszliśmy do fontanny, która znajdowała niedaleko stacji kosmicznej, byliśmy bardzo zaskoczeni. Urządzenie było całe ze szkła, to była jedyne rzecz, która była ze szkła, a tryskała złotem. Chłopcy z mojej klasy chcieli dotkną tego strumyka, ale robot zaczął krzyczeć:
-Nie, nie, zamienicie się w złote posągi, nie, nie!
Chłopcy byli nieco przestraszeni, ale nagle pani zawołała:
-Dzieci zapraszam do statku.
My odpowiedzieliśmy:
-Dobrze.
I poszliśmy do statku.
Gdy dotarliśmy do szkoły, wydawało się nam, że cała podróż trwała chwilę. Kiedy zaczeliśmy opowiadać uczniom naszej szkoły o podróży, nikt nam nie wierzył, ale my wiedzieliśmy, że niedługo robot znowu po nas przyleci i zabierze nas na swoją planetę Nim.
Michał Ulenberg kl.VIB ,,Najdziwniejsza wycieczka klasowa''
Pani powiedziała, że jedziemy do Warszawy. Mieliśmy się wszyscy. Gdy nadszedł ten dzień, zaczął się ,,cyrk``. Autokar po nas podjechał, wsiedliśmy wszyscy i, jak zazwyczaj, padły pytania:
- Za ile będziemy?
- Ile będzie postoi?
- Czy jadąc do Warszawy będą wygodne hotele?
I jak zwykle nikt na nie nie odpowiedział. Daliśmy sobie spokój i zaczęliśmy rozmawiać. Siedziałem z Dominikiem, za nami siedzieli Gabrysia z Szymonem, a przed nimi Filip z Moniką. W połowie drogi zasnąłem, obudziło mnie dziwne trzęsienie. Okazało się, że spadaliśmy z góry! Wszyscy byliśmy spanikowani i przestraszeni. Gdy spadliśmy, byliśmy nieprzytomni. Obudziliśmy się w jakimś dziwnym miejscu, było całe zielone, aż w oczy raziło, było pełno robaków i mieszkańców. Byli czarni z pomarańczowymi kropkami. Mieli również jedno duże oko i zieloną kamizelkę. Byli wysocy, na około dwa metry. Porozumiewali się ze sobą w dziwnym języku, jedyne co usłyszałem, to Pralokotor. Podejrzewałem, że to była nazwa broni, którą trzymał każdy z nich. Staliśmy przed nimi gdy nagle zaczęli nas wiązać jednym sznurkiem. Chyba w ich języku był to losik, bo mówili cały czas ,,e pucia e losik``, co według mnie znaczyło ,,zwiążcie ich sznurkiem``.
Mieliśmy wyjechać 20 lutego. Cieszyliśmy się niesamowicie Po paru dniach powiedziałem dość! i zacząłem rozmawiać z Mateuszem Sroką:
- Nie wiem jak ty, ale ja mam już tego dość - powiedziałem oburzony,
- Też tak myślimy - krzyknęli wszyscy chórem,
- Musimy się jakoś wydostać - powiedział Gabryś.
- Ale jak? - zapytała pani Iza.
- Nie wiem, zna ktoś język migowy? – zaproponowałem.
- Ja znam - Powiedziała pani Iza.
Po tych słowach pani Iza zaczęła się z nimi porozumiewać i o dziwo, zrozumieli. Nie znam języka migowego, ale pani Iza powiedziała im coś smutnego, bo wszyscy zaczęli płakać i nas puścili oraz odwieźli na Ziemię. Okazało się że byliśmy na Sakumbie, czyli dużej planecie po drodze widzieliśmy dużo innych planet takich jak Mars, Jowisz czy Paskuba ale najbardziej zaciekawił mnie księżych zwany ,,Świecącym Okręgiem``. Reszta drogi minęła bez większych wrażeń. Najważniejsze, wróciliśmy do szkoły na czas, Po tych zdarzeniach nigdy nie lubiliśmy jeździć do Warszawy.
Miłosz Jeziorski kl. VI b „ZADZIWIAJĄCA KOSMICZNA WYCIECZKA KLASY VI B”
Dzisiaj na lekcji nasza pani wychowawczyni powiedziała nam, że w nagrodę za zajęcie pierwszego miejsca w Ogólnopolskim Konkursie Matematycznym wygraliśmy darmową wycieczkę w kosmos. Wszyscy bardzo się zdziwiliśmy, że to będzie wycieczka w kosmos, a nie np. do kina czy do teatru.
Od razu zaczęliśmy prosto z mostu rzucać do pani pytania:
- Gdzie się spotkamy? – spytała Ola.
- Czym będziemy lecieć? – zapytał Szymon.
- Co będziemy zwiedzać? – rzucił Bartek.
- Ile czasu będziemy lecieć? –spytałem.
- Spokojnie, spokojnie – rzekła pani. – Już wam wszystko wyjaśniam. Wycieczka będzie skomplikowana, ale zadziwiająca. Spotkamy się przed szkołą. Najpierw autobusem pojedziemy do Warszawy, gdzie prześpimy się w pięciogwiazdkowym hotelu. Następnego dnia udamy się na olbrzymie lotnisko rakiet, gdzie wsiądziemy do rakiettomobila i wyruszymy w kosmos. Na jakiej planecie wylądujemy, tego nie powiem, bo to niespodzianka. Wycieczka może trwać od trzech tygodni do nawet miesiąca, a to dlatego, że ta planeta, na którą polecimy, leży milion km od Ziemi. Idźcie do domu porozmawiać z rodzicami.
Wyszedłem z klasy i poszedłem do domu. Powiedziałem o wszystkim rodzicom, a oni oczywiście wyrazili zgodę na wyjazd. Następnego dnia wstałem bardzo wcześnie (o piątej), bo zbiórka była o szóstej. Spakowałem się, pożegnałem z rodzicami i wyszedłem z domu. Kiedy byłem na miejscu wsiadłem do autobusu i ruszyliśmy. Wycieczka do Warszawy trwała 10 godzin. Kiedy byliśmy na miejscu, to było już bardzo późno, więc w hotelu od razu poszliśmy spać.
Pobudka była bardzo wcześnie. Spytałem panią, czy nie mogłaby przyjść np. za godzinę, ale powiedziała, że wyśpię się w rakiettomobilu. Szybko zjadłem śniadanie, już pół godziny po pobudce siedzieliśmy w rakiettobobilu. Był wielki, masywny i wysoki.
- Zadziwiający – powiedziałem.
Musieliśmy założyć specjalne stroje dla kosmonautów. Nagle zaczęło się odliczanie.
- 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4… - krzyczał kierowca rakiettomobila.
I… nasz pojazd wystartował, usłyszeliśmy wielki huk. Lecieliśmy z prędkością ok. 1200 km/h. Niby pani mówiła, że przez całą drogę będę mógł spać, ale w ogóle nie zmrużyłem oka, ponieważ widoki były takie piękne, że przez godzinę pstrykania zdjęć skończyła mi się pamięć w aparacie. Widziałem Ziemię w całej okazałości, gwiazdy i inne planety. Po dwóch tygodniach byliśmy już na miejscu – na planecie Uranissimo. Jest ona położona ok jeden km od Urana i stąd jej nazwa. Jest wielkości połowy księżyca, więc bardzo mała. Kiedy wyszliśmy z rakiettomobila, to od razu zaczęliśmy latać, gdyż w kosmosie nie ma grawitacji. Przechadzaliśmy się po tej błękitno – szarej planecie zwiedzając ją. Z daleka spostrzegliśmy stworka, który podszedł do nas. Wyglądał jak kłębek błękitnej włóczki. Miał jedno wielkie oko, którym spoglądał na nas. Poruszał się skacząc jak zając.
- Kło wy jestesci? – spytał stworek.
- Co?! Co?! – wykrzyknęliśmy wszyscy.
- A no tak, już go rozumiem – powiedział Filip. On pyta nas kim jesteśmy.
Nie wiem, jak Filip go zrozumiał. Zaczął dalej z nim gaworzyć, ale do dziś nie wiem o czym.
Przez następne trzy dni zwiedzaliśmy tą pełną niespodzianek planetę. Następnego dnia wsiedliśmy do rakiettomobila i ruszyliśmy w podróż powrotną na Ziemię. Na miejscu opowiedziałem o wszystkim rodzicom i pokazałem zdjęcia. Siedzieliśmy pół dnia przed komputerem i zachwycaliśmy się nimi. Była to najlepsza wycieczka w moim życiu!
Gabriela Jabłońska kl.VI C "Klasa VIc na wycieczce"
Nasza klasa wygrała wspaniałą nagrodę w konkursie "Kosmiczna klasa". Mieliśmy wylecieć w Kosmos, a dokładnie na Marsa, nie mogłam się doczekać. Zaczęłam się pakować, nie bardzo wiedziałam, co wziąć na taką wycieczkę, dlatego zadzwoniłam do Natalii, żeby ją zapytać, co bierze ze sobą:
-Cześć Natalia, co bierzesz ze sobą na Marsa?-spytałam.
-Hej, ja biorę tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Ciepłe ubrania, jakieś kosmetyki i na wszelki wypadek coś do jedzenia.
-Dobrze, dziękuję. To do jutra!-rozłączyłam się.
Postanowiłam, że też spakuję tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
Tata przywiózł mnie na statek kosmiczny. To miejsce wyglądało niesamowicie, były tam przeróżne nowoczesne urządzenia. Miejsce, w którym nasza klasa miała spać, było ogromne. Mieściło się tam dziewiętnaście łóżek, wszyscy, kiedy tylko weszli do tego pomieszczenia, otworzyli z wrażenia usta. Pilot zaczął nas oprowadzać po kolejnych pomieszczeniach, najpierw pokazał nam łazienkę, wszystko było mechaniczne. Poznaliśmy nową rzecz, a mianowicie CYBERMALKĘ, wyglądało to jak umywalka, ale miało dużo różnych przycisków, które odpowiadały za coś innego. Najciekawszym pomieszczeniem na statku było miejsce, gdzie piloci kierują statkiem, było tam malutkie okrągłe okienko oraz masa kolorowych przycisków. Kierujący statkiem spędzali tam całą podróż, dlatego mieli tam tez łóżka.
Kiedy już wszystko było gotowe do startu, pilot kazał usiąść nam w fotelach; przypiąć się pasami, pani w monitorku zaczęła odliczać,3...2...1...0. Rakieta ruszyła pełną parą, wcisnęło nas w fotele. Kiedy prędkość spadła, mogliśmy rozpiąć pasy, trochę się bałam, ale w końcu zebrałam się na odwagę. To było cudowne, nie mogłam uwierzyć, że jestem w Kosmosie. Dalsza podróż przebiegła spokojnie, następnego dnia byliśmy już na Marsie.
Wyszliśmy ze statku, na planecie tętniło życie, było tam mnóstwo różnych dziwnych istot. Weszliśmy do baru, który nazywał się "Kosmoklient" wszystkie oczy spojrzały na nas. Podszedł do nas pewien ufoludek powiedział, że długo na nas czekali. Przedstawił się i zaczął nas oprowadzać. Był bardzo miły i uśmiechnięty, chociaż wyglądał nieco dziwnie, miał chropowatą skórę, dziesięć kończyn, jedno wielkie oko i wydzielał nieprzyjemny zapach. Chciał nam wszystko pokazać. Nazywał się Kornik, porozumiewaliśmy się z nim po polsku, tylko on mówił w naszym języku, z innymi rozmawialiśmy w języku migowym. Wszystkim Kornik rozdał "Skoczne buty". Były to buty, dzięki którym mogliśmy poruszać się jak na Ziemi, były one czerwone i miały sprężyny.
Na Marsie mieszkaliśmy w domkach zbudowanych specjalnie dla nas, były one zrobione na zasadzie "Skocznych butów". Planeta ta zadziwiła mnie z każdej strony. Ciągle panował na niej dzień, nigdy nie zapadała noc. Wszyscy byli tam zadowoleni i szczęśliwi. Nie chodzili do szkoły, pracy. Dobrze się bawili.
Nadszedł dzień powrotu, wszyscy byli smutni, Kornik zapytał się czy nie chcemy zostać, ale my nie mogliśmy porzucić rodziców, przyjaciół i innych spraw na Ziemi. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do domu. Tej niesamowitej i pełnej wrażeń przygody nie zapomnę do końca życia.
Kacper Kościukiewicz kl. VI b ,,Planeta Abdulla"
W poniedziałek Dominik oznajmił na godzinie wychowawczej, że wygrał wycieczkę i chce, aby cała klasa pojechała z nim. Wszyscy bardzo się ucieszyli, mimo że nie wiedzieliśmy, gdzie mamy pojechać. Nagle Dominik powiedział, że polecimy na planetę Abdulla. Nigdy nie słyszeliśmy o takiej planecie, więc spytaliśmy: ,,A gdzie to jest?” Dowiedzieliśmy się, że Abdulla jest w innej galaktyce. Cała klasa VI b, niezmiernie ucieszona propozycją naszego kolegi, z niecierpliwością czekała na wyjazd.
Minął tydzień. Mieliśmy się spotkać na stacji PKP. Byłem zdziwiony, gdyż wcześniej słyszałem, że na Abdullę mieliśmy polecieć, nie wiem czym, ale polecieć, nie pojechać. Po odczekaniu dwudziestu minut nagle przed dworcem PKP wylądowało coś w rodzaju rakiety. Wszyscy byliśmy bardzo zdziwieni, lecz szczęśliwi zarazem. Z dziwnego pojazdu wyszedł ktoś ubrany w strój kosmiczny. Wtedy zabrzmiało wielkie ,,Łał". Powiedział nam, jak należy się zachowywać podczas lotu oraz coś niecoś o celu naszej wycieczki.
W końcu weszliśmy na pokład rakiety. Każdy z nas dostał specjalny, niewidzialny strój, abyśmy mogli bez problemu oddychać podczas lotu. Po około dziesięciu minutach zaczęło się odliczanie. Gdy rakieta wystartowała, wcisnęło mnie w fotel, że nie widziałem własnych nóg, a mam je dość pokaźne. Po chwili spojrzałem przez okno i ujrzałem gwiazdy i jakieś inne ciała niebieskie. Wtedy tajemniczy przybysz powiedział nam, że możemy odpiąć pasy i trochę polatać. Latało się niesamowicie. Po godzinie niesamowitej zabawy w latanie dowiedzieliśmy się, że jesteśmy już na planecie Abdulla.
Gdy wyszliśmy z rakiety, spotkaliśmy chyba mieszkańca tej dziwnej planety. Był on niebieski i miał zielone, duże oczy. Był bardzo wysoki, wyższy od najwyższego człowieka na Ziemi. Zaczął coś mówić w swoim języku. Myślałem, że podobnie jak ja, nikt go nie rozumie. Myliłem się jednak. Tomek podszedł do niego i zaczął z nim rozmawiać. Wszyscy otworzyliśmy szeroko oczy ze zdziwienia. Hubert, podobnie jak my wszyscy, był bardzo ciekawy, co powiedział nieznajomy. Okazało się, że niebieski ludek przedstawił się jako Susanoo, bardzo cieszy się z naszej wizyty i chce nam pokazać najciekawsze miejsca na planecie Abdulla. Oczywiście, z wielką radością zgodziliśmy się.
Podczas kilkugodzinnego zwiedzania planety odwiedziliśmy między innymi Katedrę Abdullanów, Fontannę Spełniającą Kamerlinki, czyli życzenia w języku abdullańskim, Amaterasu – ogromny posąg bogini Słońca, oraz Tsukiyomi, czyli znany obraz mistrza Abdullaha von Klitenberga w Abdullańskim Muzeum. Następnie otrzymaliśmy zaproszenie od naszego przewodnika, Susanoo, na pożegnalny posiłek. Poszliśmy do Abdullańskiej restauracji szybkiej obsługi, znanej jako McAbdull, gdzie zamówiliśmy Hot-Abdulle, Abdullgery z Abdullcolą.
Po kilkugodzinnej wycieczce po planecie Abdulla pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem i chyba już przyjacielem. Obiecaliśmy sobie, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Wsiedliśmy do rakiety i zajęliśmy swoje miejsca. Powrót na Ziemię trwał bardzo krótko. Nie zdążyliśmy nawet wymienić się wrażeniami z niesamowitej podróży, kiedy rakieta wylądowała i wróciliśmy do rzeczywistości. Czekali na nas rodzice. Podbiegliśmy do nich, przywitaliśmy się i każdy opowiedział o swoich przeżyciach. Maciek podszedł do pani i zapytał, czy jutro musimy iść do szkoły. Niestety okazało się, że tak. Ani jednego dnia wolnego, szkoda.
Następnego dnia w szkole na każdej przerwie rozmawialiśmy o wycieczce. Nagle zobaczyłem, że Mateusz szybkim krokiem gdzieś idzie. Zacząłem go śledzić. Wszedł do łazienki. Myśląc, że nikt go nie widzi, wyjął z kieszeni kamień. Pomyślałem, że to może być ten z planety Abdulla. Wtedy się przeraziłem. W opisie wycieczki było napisane, że ten, kto weźmie jakąkolwiek rzecz z planety Abdulla, będzie przeklęty na zawsze. Na szczęście był to jego amulet szczęścia przywieziony z Hokkaido.
Gabriela Chałupka kl.VI B "Zaczarowane drzwi"
Było to pewnego poniedziałkowego dnia. Lekcje zapowiadały się bardzo nudne. Na pierwszej lekcji mieliśmy polski. Bardzo się nudziliśmy. Ale nareszcie zadzwonił dzwonek. Wszyscy jak najprędzej wybiegliśmy z klasy. Na przerwie bawiliśmy się w chowanego. Ja i niektórzy chłopcy schowaliśmy się w piwnicy. Tam znaleźliśmy małe drzwiczki, które były za wielką szafą.
Wszyscy tam weszliśmy. Po chwili znaleźliśmy się w całkiem innym miejscu. Była to cieplutka plaża z bardzo śmiesznymi ludkami. Podeszliśmy bliżej. Ludki te były całe żółte, miały albo jedno oko albo dwa. Na nich były dziwne grube okulary. Potworki były ubrane w dżinsowe ogrodniczki. Rozpoznaliśmy stworki, to Minionki. Odbywała się tam jakaś impreza, więc zapytaliśmy:
- Co to za impreza?
- Świętujemy rozpoczęcie lata, a wy co tu robicie? - odpowiedziały Minionki.
- Znaleźliśmy się tu przez przypadek. Weszliśmy przez drzwiczki w piwnicy.
Na rozmowie z Minionkami minął mam cały dzień, więc stwierdziliśmy, że musimy już wracać. Na następny dzień wróciliśmy do Minionków. Zaprosiliśmy ich do nas, do szkoły.
Gdy nadarzyła się odpowiednia okazja, po cichu, żeby nikt nas nie widział, zaprowadziliśmy Minionki do naszej klasy. Była wtedy lekcja polskiego z panią Izą. Gdy nauczycielka na chwilę wyszła, Minionki wyskoczyły z ukrycia i rozkręciły wielką zabawę. Cała klasa poszła za Minionkami, a one zaprowadziły nas do swojego świata. Wszyscy zaczęliśmy się tam bawić. Nasi nowi koledzy zaprowadzili nas do wesołego miasteczka, gdzie bawiliśmy się świetnie. Później zabrały nas na krótką wycieczkę po swoim mieście. Ich świat jest ogromny i fantastyczny. Budynki są kolorowe i mają różnie kształty. Każdy z nich miał swoja historię, a najciekawszą mógł pochwalić się park. Po zwiedzaniu miasta wybraliśmy się na plażę. Bawiliśmy się tak, że nie zauważyliśmy, kiedy zrobiło się ciemno. Pani stwierdziła, że musimy już wracać. Po powrocie do szkoły okazało się, że zdążymy na ostatnią lekcję. Byliśmy trochę tym zasmuceni, ale wycieczka bardzo się udała.
Gdy wróciłam do domu i opowiedziałam wszystko mamie, to ona mi nie uwierzyła. Po tej przygodzie codziennie odwiedzaliśmy Minionki.